wtorek, 12 kwietnia 2016

Cicha "przyjaciółka"...

Tak sobie myślałam, ze mnie to nigdy nie odwiedzi, że niby ja ? A tu masz przyszła nie wiadomo kiedy, nie wiadomo jak z pewna taką delikatnością wkradła się w moje życie, a teraz już na dobre próbuje się rozgościć. Początkowo nie wiadomo co  i jak, szukałam usprawiedliwień różnych i wszelakich, a to pogoda, a to nadmiar obowiązków, stres i tłumaczyć się tak można bez końca.  A ona stojąc z boku zacierała ręce i szeptała, że wszystko jest fe i beznadziejne, że najlepiej zostać w łóżku , "podarować" sobie kolejny spacer. Mieliście tak kiedyś? ale nie przez chwilę, tylko przez dłuższy czas. Samo wstanie z łóżka i wyjście do  kiedyś ulubionej pracy, teraz jest nie lada wyprawą, a gdy już się dojedzie to człowiek jest totalnie zmęczony, a tu jeszcze praca przed nim . Tak depresja , bo o niej mowa, przychodzi nie wiadomo skąd i kiedy. Osacza cię i okrąża, zgrywa dobroduszna przyjaciółkę, która wysysa z ciebie wszystkie soki życia. Wodzi cię za nos i pokazuje twoją bezsilność. Czasami jest tak pazerna,  zachłanna , że człowiek wije się z bólu, a boli całe ciało, boli myślenie, boli wszystko. Ale to  specyficzny jedyny w swoim rodzaju ból, samotności, beznadziei , tęsknoty. Rzeczy, które dotychczas cieszyły , nie cieszą nie przynoszą rozładowania i  pozytywnych doznań. Ludzie patrzą na ciebie jak na ponuraka, unikają  kontaktu, a ty niesiesz  na plecach niechcianą koleżankę, która wodzi cię za nos. Przy ludziach się jeszcze wstrzymuje, ale wychodzi z siebie gdy zostajesz sam na sam z nią wśród czterech ścian. Wówczas kąsa bez opamiętania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz